About Studio

BLOG

Workshops

Joanna Kurzyńska

22 grudnia 2024 - Gola

 

 

KPO – esej nr. 4

 

Lipiec - Grudzień 

 

 

„Można ćwiczyć na aktorze „z zewnątrz”; można z zewnątrz dokonywać różnych manipulacji z jego gardłem, przeponą, kręgosłupem itd.; i spowodować w ten sposób reakcje ciała niosące jego głos; można tak wyzwolić całkowicie organiczne impulsy. Ale można w ten sposób wyrządzić wiele zła. Muszę o tym powiedzieć, bo to obiektywne. Można otworzyć głos z zewnątrz. Jest to niebezpieczne, ale możliwe. Dlaczego? Ponieważ poprzez rozmaite bodźce cielesne stosowane z zewnątrz można wywołać reakcję całego ciała. Powstają impulsy idące z wnętrza ciała i poprzedzające reakcję głosu, nawet nieartykułowaną. To te właśnie impulsy niosą głos.

Można wyzwalać wszystkie różnorakie typy głosu poprzez różne skojarzenia, które są osobiste, a często intymne. Jednak żeby się nie spustoszyć, wyjałowić, nie powinniśmy w ćwiczeniach posuwać się do poszukiwań zbyt intymnych. Można wtedy uruchomić rodzaj hipokryzji. W zasadzie wyznanie intymne potrzebne bywa tylko w procesie twórczym. Jeśli wykonuje się ćwiczenia, nie powinno się zagłębiać w owe intymne rejony, chyba że wyłaniają się one samoczynnie. Skojarzeniami wyzwalającymi impulsy są całe pola amplifikacyjne ze zwierzętami, roślinami, obrazami niemal fantastycznymi (na przykład: „stajesz się długi, mały, wielki” i temu podobnymi). Wszystko, co skojarzeniowe i skierowane w przestrzeń, wszystko to wyzwala głos. Wyzwala – szczególnie w etiudach – nie jakieś zimne impulsy, ale poszukiwania na polu naszych własnych wspomnień, naszego ciała-pamięci. To tworzy głos. Istnieje zatem właściwie jeden tylko problem: w jaki sposób uwolnić owe impulsy ciała-pamięci? Czy więcej jeszcze: ciała-życia? Nie można pracować głosem, nie pracując ciałem-życiem.”

 

„Głos” Jerzy Grotowski

 

Okoliczności pisania tekstu każą mi koncentrować się już na wszystkim innym, tylko nie na pisaniu. Zapraszam do mojego domu – D. włączył jazzowe instrumentalne wersje kolęd i piosenek świątecznych, pralka daje mi sygnał by wyciągnąć ostatnie przedświątecznie pranie (wełniane swetry.. mam nadzieję, że nie wyciągnę ich w rozmiarze xxxxs..), na szarym od grudniowej aury podwórku niezachęcająco powiewają ostatnie listki kurczowo trzymające się gałęzi drzew. Nadeszła przecież kalendarzowa zima, a jakby wiosna chciała ją przeskoczyć, zignorować, wygrać soczystą zielonością okolicznych pól – śniegu przecież nie będzie, więc po co czekać z kwitnieniem. D. rąbie drewno, rytmiczne ciosanie raz po raz podnosi psie uszy w stan alarmowy, jednak szybko poddają się kanapie i opadają w najbardziej naturalnym rozluźnieniu. Prawdziwe życie woła mnie, odwodzi od myślenia o KPO, stypendium, badaniach nad „kryzysem” i tym co aktor/performer może z nim zrobić.. Życie więc dostarcza mi najprawdziwszych impulsów. Poddanie się im nie jest mniej istotne niż zamknięcie się w Sali Treningowej i ćwiczenie swojego „fachu”. Jakie to koniec końców ma znaczenie.. Jeśli ciało-życie można rozumieć jako zbiór doświadczeń psycho-fizycznych pochodzących z życia od jego pierwszych momentów, będą najprawdziwszą inspiracją i dostawcą energii do twórczego działania. Starając się by te impulsy akompaniowały moim poszukiwaniom, mojej pracy nad „techniką własną” odnajduję spokój. Spokój ten nie ma nic wspólnego z idealnym życiem.

 

Przytaczam tu obszerne cytaty z wypowiedzi Jerzego Grotowski, którego egoistycznie przybrałam sobie jako jednego z patronów mojej pracy. Ale jest też patronka – Kristin Linklater. Jak ojciec i matka. Kristin opowiedziała mi kiedyś o jej spotkaniu z Grotowskim w Stanach. Przypuszczam, że wpłynął na jej pracę w sposób znaczący – wystarczy porównać ich teksty – ale niewiele z tej rozmowy pamiętam; byłam zbyt przestraszona, przytłoczona, oczarowana i wątpiąca we własny poziom języka angielskiego. I nie bardzo potrafiłam wtedy ucieleśnić pracę po którą przyjechałam. Teraz rozumiem, że faktyczne westchnienie ulgi, czyli odpuszczenie tego czego w danym momencie nie potrzebuję, pozwoliłoby mi skupić się na treści wspomnianego spotkania.

 

 

Wracając do „Głosu” Grotowskiego i tego jak o pracy z nim wypowiadał się (to był 1969 rok) z zadowoleniem łączę kropki i czytam, jak moje intuicje dotyczące projektu „Kryzys mentalny performer_” opisał dziesiątki lat temu jeden z najistotniejszych dla współczesnego teatru twórców, a ja – wstyd przyznać – dopiero teraz analizuję wnikliwiej jego teksty i dumam nad tymi poszukiwaniami. Brzmią jak bliskie mojej wrażliwości i postrzeganiu sztuki aktora.

 

Udało mi się zrealizować wszystkie założenia o jakich pierwotnie myślałam pisząc na kolanie projekt, w lipcu, bardzo powątpiewając w jego powodzenie. Przy stresie zgotowanym przez opóźnienia ze strony NIMITu to dla mnie powód do dumy. Co prawda naruszam nadane sobie założenia pracując do późna, starając się „wyrobić”, dobrze opisać poszczególne punkty w sprawozdaniu, nade wszystko uczciwie doprowadzać rzeczy do końca.

Uczciwość jest dla mnie fundamentalna. Nadszarpnięte zaufanie sprowadziło niegdyś na mnie kłopoty, z których narodził się ten projekt. To niewygodne, zbyt odsłaniające „miękki brzuch”, bardzo motywujące do poszukiwań w rejonie dotychczas nieznanym. Przypominam sobie jak koleżanka współstypendystka napisała mi: „i ze tak to połączyłaś - najlepiej - kryzys przekłuć w zasoby i zobaczyć, ze wszystko w życiu do nas "mówi"”. Czyli jednak warto, nie tylko ja to dostrzegam.

 

Bardziej praktycznie:

 

- badałam jakie elementy treningu performera mogę rozwijać w najbliższym środowisku, nie wspierając się infrastrukturą; ćwiczyłam codziennie w domu, na polu, w lesie, w drodze

- badałam czym w pracy performera jest ekologia w pojęciu szerszym niż dbanie o środowisko (ekologia prący, ekologia ciszy, zachowanie balansu działań) - podnosiłam kompetencje zawodowe oraz cyfrowe uczestnicząc w kursach online (Fighting Monkey, Kurs Lektorski PRO Łukasza "Konopka" Konopki, Seminarium online Stowarzyszenia Wokalistów MIX "GŁOS-CIAŁO-EKSPRESJA")

- podnosiłam kompetencje zawodowe uczestnicząc w warsztatach na żywo (Otwarty Trening dla Aktorów w Labirion Officine Trasversali w Rzymie, warsztaty Singing As Life Practice prowadzone przez Emmę Bonnici we Wrocławiu, wykład Aleksandry Koteckiej o Teorii Poliwagalnej w Pracy Performera w Instytucie im. Jerzego Grotowskiego we Wrocławiu)

- podnosiłam kompetencje zawodowe odbywając wizyty studyjne (Central School of Speech and Drama w Londynie, London Academy of Musić and Dramatic Art, Oxford School of Drama w Oxfordzie, Accademia Nazionale d'Arte Drammatica Silvio d'Amico w Rzymie, Labirion-Officine Trasversali w Rzymie oraz Teatro Azione w Rzymie)

- odbyłam tygodniową rezydencję badawczo-artystyczną w Rzymie, podczas której mogłam usystematyzować dotychczasowe odkrycia, poświęcić czas na pisanie esejów i dokonać próbnych nagrań ćwiczeń, które wydestylowałam w pierwszych miesiącach realizowania projektu)

- nagrałam 5 wywiadów z moimi nauczycielami-mentorami, dostępnych na moim kanale YouTube - nagrałam progresję ćwiczeń ucząc się przy tym sztuki nagrywania audio-video, projektowania takiego nagrania oraz jego edycji

- ponad to - rozwijając cyfrowe umiejętności - poszczególne elementy projektu były na bieżąco zamieszczane na moich mediach społecznościowych w postaci postów, grafik, relacji i rolek video.

 

Wnioski? Dyscyplina wynikająca z wewnętrznego głosu jest wymagającym zadaniem. Żmudną robotą. Nagrywanie siebie i robienie rzeczy pod to, by „mieć dokumentację” – to dla mnie trudne do przejścia. Choć nauczyłam się jak to robić i zaakceptowałam wewnętrzny sprzeciw bez ulegania mu, nie jest to koszula najbliższa mojemu ciału. Jak już mam coś powiedzieć do telefonu – ok, ćwiczę wtedy mój zawód. Cała reszta, nagrywanie materiału kiedy ćwiczę, to zupełnie nienaturalne i niewnoszące nic poza chwilowym szumem na mediach społecznościowych. Wiem, potrzebne. Więcej osób mnie obserwuje na Instagramie – więcej osób dowiaduje się o moich warsztatach – więcej potencjalnych uczestników. Ale działanie długodystansowe i w cichości przemawia do mnie bardziej i przynosi mi rozpoznawalne efekty w poczuciu zgody i przynależności do ścieżki którą obrałam. Obawiam się, że koniec pracy nad tym trudnym projektem stypendialnym przyniesie mi upragnioną przez mój ciało-umysł przerwę od martwienia się o tzw. „content”. Kortyzolowy detox. Nazwijmy to najmodniej jak można ;) Ekologia – zaczyna się od kosza na śmieci i codziennych nawyków, zrozumienia własnego funkcjonowania i potrzeb. Teoria Poliwagalna dobrze tłumaczy co i dlaczego. Dla mnie zrozumienie potrzeb ducha i ciała stało się wyraźnym drogowskazem. No i rozmowy ze 101-letnią babcią, wzorem ekologicznego życia!

To co mnie czeka to przerwa. A potem powolne otwieranie się na kontynuację tematu „Kryzysu performer_”, już bez deadlinów, bez drukowania dokumentów, bez stresu i strachu. Może ktoś mnie zaprosi do projektu, może wymyślę sobie własny. Satysfakcja płynąca z porządku w moim własnym domu, zdrowego dialogu z bliskimi, pracy własnymi rękami i obserwowania siebie w tych działaniach niech będą dla mnie obietnicą, że to jest właśnie praca, która największe ma znaczenie.

Zapraszam do studia Voice In Progress na spotkania z pracą z głosem wspartych moimi badaniami.

A KPO bardzo dziękuję za pouczające lekcje.

 

Technika zawsze jest dużo bardziej ograniczona niż Akt. Technika potrzebna jest tylko dla zrozumienia, że możliwości są otwarte, potem – tylko jako świadomość powołująca dyscyplinę i precyzję.

W każdym innym znaczeniu należy technikę porzucić. Technika rzeczywista jest przeciwieństwem techniki w znaczeniu potocznym. Jest po to, by nie popaść w dyletantyzm lub plazmę. Jest techniką tych, którzy ją porzucili.”

 

„Głos” Jerzy Grotowski

 

 

 

 

 

4 grudnia 2024 - Gola

 

 

KPO – esej nr. 3

 

Listopad

 

„Ograniczenia głosu wynikają z ograniczeń pragnień, talentu, wyobraźni i doświadczenia życiowego”.

„Uwolnij swój głos” Kristin Linklater

 

Wypełniając wniosek stypendialny w lipcu, gdy jest ciepło i słonecznie nie bierze się pod uwagę, że najgorętszy w pracę okres przypadnie na zimne listopadowo/grudniowe dni, w braku światła, braku energii, fruwających wokół infekcjach, okresie zapadania w sen zimowy. Targanie się na wyżyny kreatywności, pilnowanie terminów wywiązania się z zadań plus problemy związane z KPO (już nawet nie chcę wyklikiwać na to impulsów w klawiaturze komputera, nie warto) – nienajlepszy pomysł. Operatorzy programu tak skutecznie zapobiegli jakiejkolwiek naturalnej i niewymuszonej radości z realizowanego przedsięwzięcia, że nie pozostaje nic, tylko tyrać z nosem na kwintę nagrywając uśmiechnięte filmiki i pisząc elokwentne teksty dla niepoznaki (i wypełniania wskaźników rzecz jasna).

 

Tytuł mojego projektu wybrzmiewa jeszcze hałaśliwszym echem – „Kryzys mentalny performer_”. Dla rozrywki sprawdzam etymologię słowa kryzys plotkując z czatem GPT. Oto co mi powiedział:

 

„Kryzys to stan, w którym system, organizacja, społeczeństwo lub jednostka napotykają poważne problemy, które zagrażają ich stabilności, funkcjonowaniu lub dalszemu rozwojowi. Kryzys charakteryzuje się nagłym, nieoczekiwanym pogorszeniem sytuacji, które wymaga szybkiego reagowania i podejmowania decyzji w celu rozwiązania problemu lub minimalizacji negatywnych skutków.”

 

Ustalając dla siebie zadanie stymulacji aktorskiego kwartetu (ciało, głos, emocje, intelekt, dyrygowane przez twórczą wyobraźnię) oraz poszukiwanie pomiędzy nimi balansu jawi mi się jako sposób na wybrnięcie (lub chociaż nie pogłębianie) kryzysowej sytuacji, którą rozpatruję osobiście, na poziomie mentalnym i fizycznym. Fakt, że na mnie to działa to dobra wiadomość dla mnie samej. Ale czy ktokolwiek inny może z moich doświadczeń wynieść swoje własne..

 

Dlatego bardzo chciałam wyjść z własnej głowy, ze swojego doświadczania i spotkać innych, wyjść naprzeciw doświadczeniom ludzi, którzy w moim rozwoju jako performerki, ale przede wszystkim człowieka, mają szczególne zasługi.

 

- - -

 

W listopadzie udało mi się zrealizować mój plan wizyt studyjnych w zakresie większym niż pozwoliły mi to obmyśleć słoneczne lipcowe dni. Choć pierwotnie chciałam wyjechać wcześniej (ach, ta przezorność! By nie wszystko robić na ostatnią chwilę..), czekanie na przelew środków na ten cel skutecznie tę przezorność nadwerężyło. Ot, życie stypendystki nie jest usłane różami. Moje raczej polną trawą.

 

Tuż po Wszystkich Świętych wsiadłam w samolot i poleciałam do Londynu. Cel – spotkać się z moimi nauczycielkami Francoise Walot (słynnej szkoły LAMDA) oraz Nicolą Collett (ze słynnej szkoły CENTRAL). Londyn jest szalenie intensywnym miastem. Przez kilka lat przerwy od UK zapomniałam o tej intensywności. Odbyłam bardzo ciekawą kilkugodzinną rozmowę z Francoise, a także obserwowałam zajęcia Nicoli we wspomnianej Central School of Speech and Drama oraz Oxford Drama School nieopodal Oxfordu. Nie planowałam jechać do Oxfordu! Nicola była na tyle wspaniałomyślna by zaproponować mi taki wyjazd i pomóc w załatwieniu zgody ze szkoły (tzw. „head of voice” okazało się jest tam moja znajoma Gemma May Maddock, z którą wspólnie podchodziłyśmy na egzamin kwalifikujący do rozpoczęcia treningu nauczycielskiego metody Linklater). Prócz zajęć grupowych obserwowałam także zajęcia indywidualne, wszystkie dotyczące pracy z głosem aktora. Co za doświadczenie! Bardzo otwierające, bardzo inspirujące. Ta maleńka szkółka w Oxfordzie reprezentuje wiele z moich akademickich marzeń – wspaniałą infrastrukturę, rodzinną atmosferę i kadrę profesorską, która ze sobą ROZMAWIA (dziwicie się czemu to podkreślam…?). Wśród rozmów, które odbywałam w pokoju nauczycielskim padały pytania o mój projekt, co wzbudzało mruknięcia aprobaty i podziw. A już fakt bycia powiązaną ze słynnym Instytutem im. Jerzego Grotowskiego! Pytano mnie też o metodę Grotowskiego, ale dyplomatycznie unikałam odpowiedzi..

W niewielkim pokoiku hotelowym codziennie rano i wieczorem serwowałam sobie sekwencję ćwiczeń rozgrzewkowych lub uspokajających obserwując nieustannie co to dla mnie oznacza, jak mnie to zmienia. Czy zmienia?

 

Prosto z Londynu poleciałam do Rzymu. Aby uniknąć kosztów i nakładu energii związanych z powrotem do kraju oraz by maksymalnie wykorzystać zasoby czasowe – bardzo fortunnie ułożyło mi się w Rzymie, by spędzić tam aż tydzień w dosyć sporym apartamencie i połączyć wizyty studyjne z rezydencją dającą więcej czasu na pisanie, ćwiczenie i podsumowywanie dotychczasowych badań.

 

Rzym z każdym wyjazdem kocham coraz bardziej. Do mojej pracy performerskiej i pedagogicznej dołączył wątek Rzymu właśnie dzięki dwóm znakomitym nauczycielom głosu, aktorom i reżyserom. Są nimi Leonardo Gambardella oraz Alessandro Fabrizi. Obydwoje prowadzili mnie także podczas mojego treningu nauczycielskiego w metodzie Linklater. Obydwoje na tyle szczodrzy by zaprosić mnie na swoje zajęcia i poświęcić czas na rozmowy. Rozmowy jawią się jako bardzo istotna dla mnie część naszej egzystencji. Czyż nie po to mamy głos?

Odwiedziłam więc Alessandro w Accademia Nazionale d'Arte Drammatica Silvio D'Amico i obserwowałam obszerne zajęcia ze studentami II roku. Przedmiot – metoda Linklater w treningu aktorskim. Choć zajęcia prowadzone były w języku włoskim, na poziomie obserwacji wyciągnęłam bardzo wiele. Zwłaszcza jeśli chodzi o sposób w jaki Alessandro intonował zdania, tempo prowadzenia i dużą kolarowność pomiędzy nauczaniem od wewnątrz i od zewnątrz. Mieliśmy szansę potem porozamawiać o nauczaniu Linklater na poziomie akademickim i jak wiele jest tu jeszcze do zaoferowania. Z kolei Leonardo zaprosił mnie na kilka różnych lekcji – większość w Teatro Azione, gdzie pracuje jako nauczyciel metody Linklater dla studentów I roku aktorstwa, ale także uczestniczyłam w zajęciach grupy nieakademickiej, skupionej wokół regularnej praktyki głosu we wspaniałym miejscu Labirion Officine Trasversali prowadzonym przez moich drogich przyjaciół. Do Labirionu także zostałam zaproszona na wspólny trening z tamtejszymi aktorami – miód na serce i wiatr w skrzydła. Coś, czego brakuje mi na co dzień. I choć szukam indywidualnie, ćwiczę.. w grupie inaczej rozprzestrzenia się energia i obecność innych inspiruje sama w sobie.

 

Wykorzystując mój rezydencyjny czas sporządzałam notatki, nagrywałam materiały, uczyłam się montować je pod kątem mediów społecznościowych i powoli zaczęłam klarowniej myśleć o progresji ćwiczeń, która wydaje mi się efektywna w codziennej krzątaninie. Uczestniczę także w kursie Online GŁOS-CIAŁO-EKSPRESJA Stowarzyszenia Wokalistów MIX, od którego dosłownie paruje mózg i nowe połączenia neuronowe tworzą się szybciej niż sekundnik tradycyjnego zegarka nadąża z wyznaczaniem kolejnego „teraz”.

 

Zanim przeprocesuję doświadczenia związane z wyjazdami minie sporo czasu. Intensywność tego wyjazdu sprzecza się z moją wizją „ekologii pracy”, ale patrząc na to z drugiej strony nie da się wygrać ze sztywno narzuconymi ramami regulaminów w sytuacji kiedy infolinia NIMITu milczy..

 

Zwracam myśli ku temu w co wierzę (jak można wierzyć instytucji i programowi pełnym sprzeczności, nieprawidłowości i niekonsekwencji…), by docenić wysiłek, determinację i konsekwencję działania. Podróże kształcą! Rozmowy przemieniają. Obserwacja pobudza neuroplastykę. Odbierając uroczyście dyplom z napisem Designated Linklater Teacher przysięgałam przecież, że nie ustanę w rozwoju i poszukiwaniach. Staram się więc sięgać zachłannie i dalej niż to dla mnie wygodne. Niech moja praca będzie najprawdziwszym testem tego, czy mówię i działam szczerze.

 

Stypendium KPO - esej 3 - listopad 2024

2 listopada 2024 - Gola

 

 

KPO – esej nr. 2

 

Wrzesień – paźdzernik

 

„O kryteriach normalności i naturalności decyduje więc nie to, czy są one dobre dla ludzi, lecz to, czego się od nas oczekuje; jakie cechy i postawy służą podtrzymaniu istniejącej kultury. Kryteria te następnie wywyższa się do rangi „ludzkiej natury”, a odchylenia od nich postrzega jako anormalne. Jeżeli u człowieka nie przebudzi się tęsknota do autentyczności – a przebudzenie to bywa brutalne – na ogół rozwija się on i zachowuje w sposób, który zdaje się potwierdzać dominujące idee.”

"Mit normalności" dr Gabor Mate, Daniel Mate

 

 

Zacznijmy od tego, że o przyznaniu stypendium dowiedziałam się 13 września (wyniki miały być do końca sierpnia), a dowiedziałam się wyłącznie dzięki temu, iż w moim umyśle pojawiła się myśl i ciekawość, bo skoro nie mam żadnych o nim (stypendium) informacji, to pewnie nic z tego. Ale ciekawa jestem kto w takim razie dostał i ile znajomych nazwisk jest na liście szczęśliwców.

 

Odnalazłam plik z wynikami i ku memu zaskoczeniu okazało się, że mój wniosek został pozytywnie oceniony, doceniony i że dostałam ów stypendium! Wydało mi się to bardzo bardzo dziwne, że nie dostałam żadnego powiadomienia, maila z informacją o tym radosnym odkryciu.. I w związku z tym moje zaufanie do tego odkrycia od początku było nieco zachwiane. Idąc znanym mi kluczem pomyślałam, że to jednak może być pomyłka. Na wszelki wypadek nie będę się za bardzo cieszyć. Projekt – jak założyłam – realizuję oddolnie i tak, mogę to więc robić dalej i czerpać z tego prywatne jak i profesjonalne korzyści. Nawet napisałam wtedy maila do NIMITu z pytaniem, czy to prawda, że mój projekt dostał dofinansowanie.. już wtedy nie było żadnej odpowiedzi.

Kilka dni później pojawia się komunikat wysłany z automatu o wdzięcznej nazwie „witkac” o przyznaniu stypendium. Chciałabym powiedzieć, że to radość wielka, ale to też ten sam dzień, w którym opróżniam piwnicę z akcesoriów Młodzieżowej Akademii Musicalowej w obawie przed powodzią i napełniam worki z piaskiem na jednym z wrocławskich beachbarów. Historia tego projektu jest więc od początku narażona na słowo „kryzys”, które bez takiej świadomości umieściłam w tytule składając projekt do jego potencjalnej struktury w lipcu.

 

Powódź skutecznie ustawiła priorytety – wszystkie bieżące działania zostały odłożone. Wysyłanie umowy stypendialnej też.. jakaż byłam nieświadoma, jak naiwna myśląc, że to przecież proste i szybkie zadanie. Gdy – zasięgając słowa u znajomych współstypendystów – uzmysłowiłam sobie, że do druku i wysłania (papierowego! A program ma w swych postulatach frazesy o ekologii i cyfryzacji..)idzie kilkaset stron, które trzeba parafować.. Dobrze, że drukarka mojego brata była na chodzie – moja padła przy tym zadaniu wydając z siebie ostatnie rzęźnięcie. Nie mówiąc już o ogarnięciu weksla in blanco.

 

Kiedy więc przesłałam wszystkie dokumenty 30 września, wciąż jeszcze na zmęczeniu i sporym powodziowym stresie nie mogłam przypuszczać, że czekać na ów „wsparcie” przyjdzie mi jeszcze bardzo bardzo długo.

 

Jakby w równoległej rzeczywistości jawi się inny obraz.

 

Wychodzę z domu, dni wciąż są słoneczne, dosyć ciepłe. Pozwalam sobie chodzić na boso tam, gdzie jest to bezpieczne (remontujemy dom, więc krajobraz dzieli się na plac budowy i wiejską sielskość). W mojej percepcji pojawiają się wewnętrzne wyobrażenia związane z odczuciami chłodu ziemi, muskania źdźbeł trawy i kontrastowego ciepła promieni słońca. Świat dotyka mnie bez pytania, okazuje mi się bez przygotowania mnie na to jaki jest. Cieszę się ze szczerości miejsca w którym przyszło mi przebywać. Szukam fragmentu ziemi na którym mogę stanąć na dłużej i mieć poczucie przestrzeni. Pozwalam sobie poczuć działanie grawitacji i antygrawitacji na moje ciało, mój oddech frywolnie bawi się tymi przeciwstawnymi siłami raz po raz znikając w podmuchach wiatru, raz po raz wynurzając się z jego fal. Takie stanie ma sens. Jestem trochę jak drzewo o którym czytam, gdy wracam do książki Linklater. Nie jestem posągiem. Oddycham. Żyję.

Myśl i kręgosłupie jest w tej sytuacji tak oczywista, że wprawia mnie w radość i pobudza do odetchnięcia z zadowoleniem. Pozwalam się tej strukturze przeciągnąć, rozluźnić w dół, następnie otworzyć spowrotem do góry wracając mój wyprostowany szkielet światu. Roluję kręgosłup bardzo często. To przywraca mi poczucie integralności, mój mózg zbliża się do centrum ciała łapie oddech. I potem jeszcze trochę w tej bliskości zostaje.

 

Ćwiczę codziennie, ale to ćwiczenia z kontaktu ze sobą i swoim instrumentem, nie gimnastyka czy pocenie się nad muskulaturą. Ponieważ to proces długotrwały i rozwijający się w powtarzalności, wnioski przychodzą do mnie z praktyki, a nie z logiki i oczekiwanych rezultatów. Czuję się najefektywniej skomponowana po sekwencji Linklater (świadomość ciała i oddechu, impulsy do westchnienia, uwalnianie wibracji z ciała), kilku ćwiczeniach mobilnościowych, pobieganiu w duchu biegu na kontakt i prosto z tego wejściu w pracę z tekstem.

Wzięłam sobie na warsztat monolog i pieśń. Jako że badam sytuację dotyczącą „performer_” zorientowałam się, że utrzymywanie się „w formie” musi mieć w sobie znamiona też tej pracy kreatywnej, dotyczącej jakiejś opowieści, postaci, pracy ze słowem i melodią. W innym wypadku może joga by wystarczyła, może basen i sesje relaksacyjne, może terapia i randki artystyczne. Ale biorąc pod lupę osobę, której we krwi płynie teatr i muzyka i która wierzy, że tętno tego przepływu nie zależy przede wszystkim od pracy, ale od codziennej postawy wobec tego daru.. większy sens przejawia dla mnie codzienne spotkanie z elementami, które składają do jednego kawałka mnie-performerkę, mnie-kobietę, mnie-pedagoga, mnie-Asię/Joannę/Joasię.

 

Zaczynam też rozmyślać o tym jak wiele tej mojej postawie wobec fachu ukształtował fakt, że większość mojego życia spędziłam grając na skrzypcach. Grając to: ćwicząc, przygotowując się do egzaminów i koncertów, sięgając po coraz to bardziej wymagające i fascynujące utwory, spędzając bardzo dużo czasu w samotności i skupieniu. Samotności pozornej, bo muzyka jest wybornym towarzyszem, w dodatku zawsze dobrze się dogadywałyśmy.

 

To oznacza dla mnie, że zabranie się za jakąś „praktykę” i ćwiczenie w samotności jest dla mnie jak druga skóra. Coś w moim systemie wie jak to robić, nie muszę analizować poszczególnych działań. To organiczna część mnie, która – o ile jest stymulowana – przynosi poczucie satysfakcji i bycia „w domu”.

 

- - -

 

Wracam na ziemię do stypendium, które ma wesprzeć mój zindywidualizowany rozwój. Wychodzę naprzeciw wymogom zapisanym przeze mnie samą w harmonogramie i tzw. Wskaźnikach. Wykupuję na kredyt kursy online Fighting Monkey oraz Kurs lektorski PRO Łukasza „Knopka” Konopki, zapisuję się na seminarium online Stowarzyszenia Wokalistów MIX (które dopiero w listopadzie). Dostaję wiatru w skrzydła i zaczynam robić dla siebie coś nowego. W dodatku postanawiam rezygnować z Sali Treningowej i dedykowanego czasu – ćwiczę przy własnym biurku/na ganku/przed domem/między sofą a szafą/na strychu, znajdując na to czas pomiędzy przyziemnymi obowiązkami, których porzucać nie chcę. Chcę by te światy się połączyły. Kiedyś były rozłączone. Teraz – za sprawą mojego „czynienia” – będą się przenikać i wzajemnie wspierać. Rezygnuję też z oczekiwania efektów na rzecz przyjemności bycia „w trakcie” i cieszenia się z tego faktu. Lubię ćwiczyć. Ćwiczę, bo wierzę, że mnie to rozwija. Nie chcę tylko, by moje ćwiczenie zabierało mnie prawdziwemu życiu(tu może nawiążę do cytatu z „Mitu normalności”). Wzbudzam w sobie pragnienie autentyczności w opozycji do gonitwy za efektami, której częścią byłam przez zbyt długi czas.

 

„Prawdziwa zabawa zaś, jak podkreśla Gordon Neufeld, nie jest ukierunkowana na wyniki: przyjemność płynie z samego działania, a nie z efektu”.

"Mit normalności" dr Gabor Mate, Daniel Mate

 

 

 

Stypendium KPO - esej 2 - wrzesień/październik 2024

9 września 2024 - Gola

 

 

„Performer – z dużej litery – jest człowiekiem czynu. A nie człowiekiem, który gra innego. Jest tancerzem, kapłanem, wojownikiem; jest poza podziałami na gatunki sztuki. Rytuał to performance, akcja spełniona, akt.”

Jerzy Grotowski „Performer”

 

Na początku lipca napisałam w zeszycie do porannych stron następujące słowa:

 

„Czy KPO spada mi z nieba?! Nie sądzę, żeby to przeszło, ale… działanie.

Może poświęcę kawałek swojego życia, codzienności, by sprawdzić czy moje założenia mają jakiś sens? Czy jako aktorka/performerka/kimkolwiek teraz jestem, jeśli będę codziennie praktykować elementy o których od dawna myślę – kwartet aktorski – w ten czy inny sposób… (no właśnie… jaki?), czy to mi pomoże pozostać w pionie? Czuć swoją wartość i nie zamierać? Nie bać się, że wypadnę z obiegu? A nawet jeśli wypadnę.. (już wypadłam przecież..).. no to jestem. Żywa, zdrowia. Gotowa do działania. W pewien sposób działająca bez przerwy, tylko już nie w tym krwiożerczym stresie. Jaki trening stworzę dla samej siebie, by kontynuować fach, który pokochałam?”

 

Niezależnie od wyników wniosków stypendialnych, które opatrzyłam tytułem „Kryzys mentalny w pracy performer_ - jak rozwijać elementy fachu aktorskiego, by wspierały dobrostan psychiczny.”, zaczęłam – zgodnie z moją poszukującą naturą – przyglądać się sobie, otoczeniu, myślom i przeszłym doświadczeniom tak, by w sposób konstruktywny zagospodarować czas, który został mi dany. Czas bez prób, bez projektów, bez dodatkowej pracy (choć tu muszę sprostować – przy remoncie starej obory na wsi wespół z mężem pracy jest co niemiara, tylko kto by to kwalifikował jako praca? Przecież praca powinna przynosić dochody..).

 

Zaczęło się od ponadczasowego tekstu „Performer” Jerzego Grotowskiego, który co jakiś czas czytam i odkrywam na nowo. Na potrzeby mojego odnajdywania się – czym jest działanie? Czynienie w zasadzie. Zasób uczynków, które wypełniają zakątki mojego obecnego życia jest niemały, niemniej skądś wzięła się ta tęsknota przecież. Sięgam po „Mit normalności” dr Gabora Mate i „Most pamięci” Dominiki Laster, by z jednej strony przyjrzeć się naukowemu spojrzeniu na emocje, zdrowie psychiczne i kwestie związane ze zdrowieniem, a z drugiej zbliżyć się do nieustannie fascynującego świata jednego z największych teatralnych twórców (także wyklętego przez niektórych ze względu na swoje radykalne – a może niezrozumiałe dla ogółu? – metody pracy) przytoczonego i opisanego kobiecym spojrzeniem, co bardzo do mnie przemawia. Ponownie sięgam po „Uwolnij swój głos” Kristin Linklater i jakby na nowo wczytuję się łącząc akapity z tych kilku pozycji, odnajdując wspólne obszary, jakby świat nauki, teatru i pracy z głosem miały ze sobą sporo do pogadania.

 

Pierwsze dwa miesiące usłane były niespiesznym działaniem, raczej zwyczajnymi czynnościami wzbogaconymi jakby mniej zwyczajnym podejściem. Spacer, dobrze. „Idź pobiegać” złośliwie przytaczane jako nieczuła porada żyjących w depresyjnych otchłaniach jednostek. Idę na spacer, nawet pobiegam. Ale dopiero odpowiednie nastawienie, „nastrojenie” myśli na doświadczanie konkretnych elementów tego „działania”, skupienie na konkretnych obszarach sprawia, że ów remedium zaczyna być narzędziem przemiany. Nierzadko osoba wpada w tryb robota kuchennego, który wszak realizuje fizycznie zadanie (nawet świetnie!) nie doświadczając żadnej refleksji na ten temat. Mogę wyjść o najpiękniejszej porze dnia w zapierający dech pejzaż i myśli moje wciąż mogą być utytłane w zmartwienia, skutecznie zatruwając doświadczenie piękna, które ma moc przemieniania, wpływa na uczucia. Proste równanie – to działanie nie działa na mnie. Przestaję to robić.

 

Podejmując więc próby wyjścia poza schematy bliskie mi przyzwyczajeniem, o różnych porach i w różnych sytuacjach zabieram się na zewnątrz i poszukuję sposobów zestrojenia z danym momentem i darowanymi przezeń impulsami do przemiany. Muszę powiedzieć, że praktyka Linklater bardzo jest mi wtedy pomocna, nie ze względu na ćwiczenia, które są mi bliskie, ale ze względu na to jakiego sposobu wewnętrznej precyzyjnej komunikacji mnie uczy. Komunikacji mózg-ciało i na odwrót. Kiedy już doprowadzę do momentu w którym jestem w stanie wychwycić najdrobniejsze impulsy, otwiera się we mnie szkatułka pełna inspiracji. Sekretne miejsce, które jako performerka/aktorka/muzyk/pedagog potrzebuję mieć w zasięgu, gotowe do.. no właśnie, do działania (w tym sensie w jakim pisał o tym Grotowski). Odnoszę wtedy wrażenie, poparte uczuciami i stanem ducha, że nie jestem wtedy odcięta od świata. Nie jestem odizolowana. I fakt, że wieje wiatr, słychać ptaki, szum drzew i mnóstwo innych melodii granych przez naturę sprawia, że uczucie przynależności wrasta przez mój kręgosłup, moje stopy aż do wnętrza ziemi po której przysłowiowo biegam. To bogatsze doświadczenie niż ćwiczenie w zamkniętej Sali, gdzie wszystko trzeba sobie ponownie przypominać/wyobrażać.

 

„Ekologiczne z ludzkiej perspektywy znaczy: związane z siłami życia, z tym, co możemy nazwać żyjącym światem; to nastawienie można by w sposób najzwyklejszy opisać jako: niebyć odciętym (nie być ślepym i głuchym) w obliczu tego, co jest na zewnątrz nas.”

Jerzy Grotowski „Teatr Źródeł”

 

Czy to ma jakiś sens? Dla mnie na razie ma. Znajduję też konkrety, z których będę dalej układać progresje praktyk, takie wprost do „robienia”, a nie czytania czy myślenia o nich. Dostanę to stypendium czy nie, i tak już zostanę na wyznaczonej dla siebie ścieżce.

Stypendium KPO - esej 1 - lipiec/sierpień 2024

"Kryzys mentalny w pracy performer_ - jak rozwijać elementy fachu aktorskiego, by wspierały dobrostan psychiczny"

- eseje w ramach projektu stypendialnego KPO_2024

CONTACT

WRITE A LETTER

Name and Surname
Email
Letter
Send
Send
Form sent successfully. Thank you.
Please fill all required fields!

Strona zrobiona w WebWave.